Będąc na wakacjach na wsi nadarzyła mi się okazja do wyprawienia świeżo co zdjętej z królicy skóry.
skórę najpierw rozciągnąłem na desce do oskrobania z resztek i wyschnięcia. Następnie po kilku nieudolnych próbach na małych kawałkach skórki postanowiłem użyć szyszek i kory olchy.
Zmielenie niestety odeszło w niepamięć i do zalanych gorącą wodą części olchy lekko rozgniecionych trafiła wysuszona skórka z królicy.
Po moczeniu sie przez jakieś 40 godzin wyszło to co wyszło.
Twarde, trudne do formowania, ciemne i trochę śmierdzące (na początku) coś.
Reszta na fotkach
Na koniec potomek owej królicy
A z mamusi zostało:
... a później pasztet
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz